Kanapka z salami i serem szwajcarskim
Czyli jak zrobić coś wielkiego. Znasz to uczucie, kiedy planujesz zrealizować duże zadanie? Poświęcasz wiele chwil rozmyślaniu nad tym i uświadamiasz sobie,...
Powiedzenie, które być może niektórzy z Was słyszeli od swoich rodziców lub dziadków: „Obyś cudze dzieci uczył!” ma charakter szczególny – to właśnie dlatego w Chinach kieruje się je wyłącznie do największych wrogów.
Edukacja służy pracy, a nie życiu – takie sformułowanie ewidentnie pokazuje, że kompetencje społeczne nie stanowią filaru większości azjatyckich systemów edukacji.
Tym, co wyróżnia estoński system edukacji spośród innych, jest cyfryzacja.
Sens wspomnianej frazy z łatwością zrozumieją nie tylko absolwenci kierunków pedagogicznych, ale także wszyscy ci, którzy kiedykolwiek komukolwiek próbowali przekazać pewną wiedzę lub umiejętności. Grozę całej sytuacji w wielu przypadkach buduje świadomość bycia poddawanym ciągłej kontroli i oczekiwania jak najlepszych rezultatów w jak najkrótszym czasie. W sposób szczególny doświadczają tego zawodowi nauczyciele, dla których testy, kartkówki, sprawdziany i rankingi są chlebem powszednim.
Zalicza się do nich m.in. powstały w 1997 roku. Programme for International Student Assessment, w skrócie nazywany także badaniem PISA. Jego celem jest zdobycie informacji o poziomie uczniowskich umiejętności związanych z czytaniem ze zrozumieniem, matematyką oraz rozumowaniem w naukach przyrodniczych. Obecność Chin czy Singapuru w czołówce wspomnianego rankingu na przestrzeni lat można uznać za mało zaskakującą, mając na uwadze dominujące tam nauczanie pod klucz, fascynację testami i bardzo silną presję społeczną.
Jednakże poza azjatyckimi tygrysami, dla których klucz jest kluczem do sukcesu, w 2018 roku na 5. miejscu hołubionej klasyfikacji znalazła się Estonia, zaś dwie pozycje dalej równie nieazjatycka Finlandia. Trudno jednak się zdecydować, czy większe zdziwienie wywołuje ich obecność, czy też znajdująca się tylko trzy lokaty niżej… Polska.
Próżno szukać podobieństw pomiędzy unifikującym chińskim system szkolnictwa a finlandzkim czy estońskim podejściem do ucznia. Gdy dołożymy do tego polską oświatę, powstanie mieszanka piorunująca. W perspektywie krótkofalowej nasze rozwiązania mają rację bytu – od egzaminu do matury, od reformy do reformy. Wprawdzie rynek pracy niekoniecznie potrzebuje specjalistów od rozwiązywania testów wszelakich, ale fabryki dyplomów, jakimi poniekąd stały się rodzime uniwersytety, już tak. Niewielki prestiż zawodu nauczyciela powoduje, że na kierunki pedagogiczne dostają się nie tylko miłośnicy edukacji całożyciowej, ale także osoby obawiające się przedmiotów ścisłych i takie, których po prostu nie przyjęto nigdzie indziej.
Patrząc na problem z perspektywy korporacyjnej, można uznać, że to chińskie czy japońskie podejście nie ma sobie równych – edukacja ma służyć pracy, a tę dostają tylko najbardziej zdeterminowani. Osoby zmagające się z różnymi dysfunkcjami, nieradzące sobie z materiałem lub doświadczające sytuacji kryzysowej nie są szczególnie pożądane – system nie lubi odstępstw, a pojęcie indywidualizacji raczej jest mu obce. Edukacja służy pracy, a nie życiu – takie sformułowanie ewidentnie pokazuje, że kompetencje społeczne nie stanowią filaru większości azjatyckich systemów edukacji.
Dzielnie towarzysząca w rankingu PISA azjatyckim gigantom Estonia przez wielu jest uznawana za edukacyjny wzór. Toomas Hendrik Ilves, czyli jej dawny prezydent, twierdził nawet, że „edukacja jest rodzajem religii dla Estończyków”. Traktuje się ją tam jako narzędzie dające znacznie większe perspektywy, aniżeli nawet najlepsza lokata oszczędnościowa.
Tym, co wyróżnia tamtejszy system edukacji spośród innych, jest cyfryzacja. Interaktywne tablice, podręczniki online oraz aplikacje wspomagające naukę poszczególnych przedmiotów to nie tylko odpowiedź na postępującą automatyzację i globalizację, ale także na potrzeby młodzieży i problem związany z przeciążeniem uczniowskich tornistrów.
Z dziecięcych pleców zdjęto jeszcze jeden ciężar, związany z niedoborami snu. Jak udowodnili naukowcy w trakcie badań prowadzonych na Sleep and Circadian Neuroscience Institute na Uniwersytecie w Oxfordzie, lekceważenie naturalnego rytmu funkcjonowania człowieka prowadzi do wielu niekorzystnych zmian w całym organizmie. Poczucie wycieńczenia, przyrost masy ciała i brak kontroli nad emocjami to tylko niektóre z nich. Postulatem Paula Kelley’a było w związku z tym przesunięcie godziny rozpoczęcia zajęć na 9.00 w przypadku młodszych dzieci i nawet 11.00 w przypadku studentów. Efektem tego ma być nie tylko lepszy nastrój, ale także większa wydajność pracy i mniejsza podatność na szereg chorób. Estończycy na takie rozwiązanie w wielu placówkach zdecydowali się już kilka lat temu. Ich zajęcia kończą się ok. 14.00 po to, aby dodatkowe aktywności, zgodne z dziecięcymi i młodzieżowymi zainteresowaniami, były wybierane przez nieprzemęczonych uczniów.
Zadowolone jest jednak nie tylko młode pokolenie – pensje nauczycieli są o ok. 100 euro większe od średniej krajowej, do czego około dekadę temu przyczyniła się fala nauczycielskich strajków. Tamtejsze ministerstwo edukacji przygotowuje tylko ramowy program nauczania, za szczegółowy zaś odpowiadają poszczególne placówki.
O zainteresowaniu estońskimi rozwiązaniami oświatowymi świadczy między innymi program Education Nation, który pozwala placówkom z innych państw nawiązać współpracę, dzięki której innowacyjne rozwiązania – między innymi z zakresu cyfryzacji – przekraczają estońskie granice. Problem, z którym Estończycy wciąż się mierzą, dotyczy szkolnictwa rosyjskojęzycznego, które w północno-wschodniej części kraju cieszy się zainteresowaniem pomimo niechęci do nowoczesnych rozwiązań dydaktycznych i aktywizacji uczniów. Cóż – nigdzie nie jest idealnie.
To fiński system edukacji uznaje się za najlepszy na całym świecie. Połączenie rewelacyjnych wyników osiąganych nie tylko w badaniu PISA z podmiotowym podejściem do ucznia ziszcza się właśnie na tym terenie, co fascynuje nawet największych testomaniaków.
Nieprawdą jest jednak to, że tamtejsi uczniowie nie wiedzą, czym jest zadanie domowe. Dodatkowe prace mają jednak często charakter nieco inny, aniżeli w Polsce. Wywiad z dziadkami, praca techniczna wymagająca dostępu do materiałów lub narzędzi, które znajdują się w piwnicy lub na strychu – to tylko niektóre z przykładów pokazujących, że praca domowa pracy domowej nierówna.
Nierówny jest także czas, który – w porównaniu ze swymi (nie tylko) polskimi rówieśnikami – spędzają w szkole Finowie. Wszelkiego rodzaju przerwy od nauki trwają tam ok. 11 tygodni w roku, wolne jest jednak również traktowane jako okazja do samodzielnego zdobywania wiedzy i nowych umiejętności.
Zamiast współzawodnictwa – współpraca, zamiast szkolnych rankingów – inwestowanie w edukację nauczycieli. Założenie, że skoro szkoła nie została zamknięta, to znaczy, że jest dobra, nie jest przejawem ignorancji, a zaufania do systemu oświaty, które charakteryzuje fińskich rodziców. Być może wpływ ma na to poczucie troski o dziecko, którego nie tylko edukacja, ale także transport szkolny i ciepły posiłek na terenie placówki ma charakter darmowy oraz nieodczuwanie finansowych konsekwencji korepetycji, które są tam zakazane.
Nauczyciele nie muszą jednak szukać dodatkowych zajęć umożliwiających im przetrwanie do pierwszego dnia miesiąca – zawód ten jest bowiem niezwykle prestiżowy, na co wpływ ma zarówno to, że przyjęty na studia pedagogiczne zostaje 1 na 10 kandydatów, jak i ciągłe doskonalenie finansowane przez państwo. Uwagę zwraca się również na rzeczywisty czas pracy, a nie liczbę prowadzonych lekcji.
Nie jest trudno uprawiać narodowe malkontenctwo – czy to w dziedzinie edukacji, czy jakiejkolwiek innej. Rodzaj sztuki stanowi jednak umiejętność inspirowania się rozwiązaniami, które budzą podziw, przy ich jednoczesnym adaptowaniu do krajowych realiów i zaakceptowaniu błędów, których nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi. Na tę ścieżkę wkroczyli już Singapurczycy, którzy postanowili porzucić testomanię na rzecz kompetencji przyszłości. Może i na nas wkrótce przyjdzie pora?