Kraj rządzony przez Talibów. Rozmowa z korespondentką Kaniką Guptą.
Afganistan - państwo, które zazwyczaj budzi w nas skrajne i niepokojące skojarzenia. Przeczytaj rozmowę z doświadczoną korespondentką Kaniką Guptą...
W 2011 roku zakończył pan karierę skoczka. Nie ciągnęło pana do powrotu do skakania?
Adam Małysz: Może od razu po zakończeniu kariery mnie ciągnęło. Ale gdy szybko po rozstaniu ze skocznią zacząłem startować w rajdach terenowych, to miałem inne cele, zadania i koncentrowałem się na treningach za kierownicą. W ten sposób zdystansowałem się do skoków, a po dłuższym czasie wiadomo było, że ważę za dużo, skoki się zmieniały i byłbym bez szans, żeby wracać.
Czy zdarza się, że któryś z kolegów ze skoczni radzi się innych, kiedy zakończyć karierę, albo czy jest sens wracać po pewnym czasie?
Nie. Skoki to indywidualny sport i każdy musi sam dojrzeć do podjęcia pewnych decyzji. Co może doradzić inna osoba? Może coś przekazać z własnego doświadczenia, ale każdy z nas jest inny, inaczej czuje obciążenia, inaczej funkcjonuje. Każdy sam musi czuć, w którym momencie odejść.
Pana idolem był niemiecki skoczek Jens Weissflog. Mieliście albo macie ze sobą jakiś bliższy kontakt?
Przez pewien czas skakaliśmy jeszcze razem w Pucharze Świata. Byłem też zaproszony na jego pożegnanie, gdy kończył karierę. Wielokrotnie miałem okazję się z nim spotkać, ale to były krótkie rozmowy. Głównie dlatego, że Jens jest wyciszonym człowiekiem, a nawet mogę powiedzieć, że skrytym. Nie wyróżnia się, a raczej stoi gdzieś z boku, więc nawet trudno do niego podejść i zacząć konwersację.
A z Martinem Schmittem i Svenem Hannawaldem, z którymi rywalizował pan przez większą część kariery, utrzymuje pan kontakt?
Tak, ale nie prywatnie, tylko bardziej na stopie zawodowej. Ze Svenem piszemy na Whatsappie, jeśli nawzajem coś od siebie potrzebujemy.
Co dokładnie, może pan zdradzić?
Ja jestem ekspertem w TVP podczas konkursów skoków, oni z kolei pracują w tej roli dla Eurosportu, choć wiem, że Martin ma jakąś funkcję w niemieckiej federacji. Jeśli potrzebujemy nawzajem jakichś informacji, to się kontaktujemy.
Czyli można być w dobrych relacjach z niemieckimi skoczkami już po zakończeniu kariery? Bo na skoczniach rywalizowaliście mocno.
Rywalizacja była, ale myślę, że media ją dodatkowo podkręcały. Zawsze z racji naszej historii czuliśmy się przez tych Niemców poszkodowani i zawsze chcieliśmy rywalizować, również w sporcie. Te zaszłości były, również u kibiców, a że media to jeszcze podkreślały, powodowało to pewne napięcia. My, zawodnicy, też to odczuwaliśmy, ale sama rywalizacja była naprawdę na zdrowych zasadach, a kontakty z niemieckimi skoczkami bardzo koleżeńskie.
To wróćmy już do teraźniejszości i pana pracy jako dyrektora sportowego w PZN. Mając na uwadze pana wiedzę, doświadczenie, a jednocześnie patrząc na zaangażowanie, nawet gdy niesie pan narty za którymś ze skoczków, to odnoszę wrażenie, że funkcja jest dla pana stworzona. Ma pan sto procent satysfakcji z tej pracy?
Bardzo mnie satysfakcjonuje. Dopóki daje mi wiele radości, a jednocześnie zawodnicy chcą, żebym im pomagał i służył doświadczeniem, tym bardziej mnie to cieszy. Widzę, że jestem potrzebny. W przeciwnym razie bym się wycofał, bo nie lubię robić tego, co nie sprawia mi przyjemności albo nie byłoby akceptowane przez innych.
To, że po zawodach poniosę narty Piotrka, Kamila czy Dawida jest dla mnie czymś normalnym. Uważam, że stereotypy roli dyrektora się zmieniają, nie tylko w sporcie, ale na przykład w biznesie.
Uważam, że dyrektor to nie tylko osoba, która przychodzi i mówi, że to ma być zrobione i wydaje inne rozkazy.
Dyrektor w związku sportowym może pomóc nawet – to, o czym pan wspomniał – nieść narty czy służyć dobrą radą, a w biznesie przyjdzie i pomoże pracownikowi, który sobie nie daje rady. To świadczy nie tylko o człowieczeństwie tej osoby-dyrektora, ale również o tym, że jest odpowiednią osobą na swoim stanowisku. Dla mnie ten świat polega na tym, żeby być nie tylko od wydawania rozkazów, piąć się po stopniach kariery za wszelką cenę i sprawiać, że inni się ciebie boją. Owszem, respekt do przełożonego musi być, ale trzeba być bardzo otwartym, bo nikomu z głowy włos nie spadnie, jeśli pomoże swojemu podwładnemu.
Dyrektor w związku sportowym może pomóc nawet nieść narty czy służyć dobrą radą, a w biznesie przyjdzie i pomoże pracownikowi, który sobie nie daje rady.
Czy ma pan w planach pracę w roli trenera, może nawet kadry?
Do tej pory nawet o tym nie myślałem, ale nigdy nie mów nigdy.
Najpierw pan, później Kamil Stoch swoimi medalami zdobytymi na Igrzyskach Olimpijskich włącznie postawiliście bardzo wysoko poprzeczkę następcom. Kibice będą oczekiwali medali. Nie obawia się pan tych dużych oczekiwań, pracując teraz w roli dyrektora sportowego?
Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc te oczekiwania będą, a to nie jest proste, żeby kontynuować taką medalową passę. Obawy są, ale robimy wszystko, żeby zawodnicy te medale zdobywali.
Jeśli nawet ich się zdobędziesz, ale wiesz, że wykonałeś dobrze swoją pracę, a zabrakło ci szczęścia, może formy w tym momencie, to przynajmniej masz satysfakcję i wiesz, że zrobiłeś wszystko, co możliwe.
Jeśli podejdziesz do tego lekceważąco, to nie będzie sukcesów. Sport jest taką dziedziną życia czy – nazwijmy wprost – formą pracy, w której nie ma nic za darmo.
Grozi nam posucha, gdy swoje kariery zakończą Stoch, Żyła czy Kubacki?
To bardzo trudne pytanie. Z jednej strony mamy młodzież, co do której prognozy są bardzo optymistyczne, a z drugiej strony skoki są nieprzewidywalnym sportem. Mieliśmy wiele talentów w wieku dziecięcym czy juniorskim, a później ludzie się nie przebili. Robimy wszystko, żeby talenty rozwijały się prawidłowo i dały nam dużo radości.
Z jednej strony mamy młodzież, co do której prognozy są bardzo optymistyczne, a z drugiej strony skoki są nieprzewidywalnym sportem. Mieliśmy wiele talentów w wieku dziecięcym czy juniorskim, a później ludzie się nie przebili.
Jako spełniony sportowiec z sukcesami co radziłby pan młodym sportowcom czy w ogóle młodym ludziom na początku kariery?
Wytrwałości, cierpliwości, determinacji w dążeniu do celu. Jeśli wierzysz w coś i pracujesz w stu procentach, to możesz osiągnąć każdy cel. Wiadomo, że w sporcie są ludzie bardziej i mniej utalentowani. Ten utalentowany może włożyć mniej pracy, żeby odnieść sukces, ale ten drugi też go odniesie, jeśli włoży odpowiednio dużo wysiłku, będzie bardziej cierpliwy i wytrwały.
Czy Kamila Stocha stać na medal na trzecich kolejnych igrzyskach olimpijskich w 2022 roku?
Myślę, że tak. Jest on zawodnikiem już spełnionym, zdobył 3 złote medale igrzysk olimpijskich i osiągnął wszystko, co było do zdobycia. Z drugiej strony jest bardzo ambitny i zaangażowany w to, co robi, dlatego uważam, że może zdobyć medal.
Miał pan wątpliwości przy wyborze Michala Doležala na stanowisko trenera kadry po odejściu Stefana Horngachera?
Zawsze są wątpliwości. Nawet przed wyborem Horngachera było pewne „ale” – czy to wypali i jak będzie funkcjonować. Wybór Doležala jest o tyle bezpieczny, że zawodnicy go znają i wiedzą, iż będzie kontynuował pracę Stefana, a jednocześnie wniesie coś nowego od siebie. Zaangażowanie nowego trenera z zagranicy byłoby ryzykiem, choćby z tego względu, że nasi czołowi zawodnicy nie są już młodzi. Kolejna zmiana sposobu trenowania czy techniki nie byłaby łatwą rzeczą, a wręcz nie wiem, czy by ją zaakceptowali. Wybór Doležala był najlepszy w tym momencie. Odejście Horngachera do Niemców, którzy go bardzo chcieli, było dla mnie mimo wszystko dziwne i niespodziewane, bo zazwyczaj takie ruchy robi się po igrzyskach olimpijskich.
Warunki atmosferyczne to nieodłączny czynnik mający wpływ na rywalizację skoczków. Ma pan jakiś pomysł, żeby coś ulepszyć w przelicznikach wiatru, żeby było bardziej sprawiedliwie?
Od tego są specjaliści i nic lepszego do tej pory nie wymyślili. Nie oznacza to, że nie można tego ulepszyć, jeśli wiemy, że wiatr jest mierzony, a przeliczniki są podawane z pewnym opóźnieniem. Jeśli chodzi o kibiców i oglądalność, i to, że serie skoków nie są często przerywane i powtarzane, to obecny system jest najlepszy, ale nie mówię, że doskonały.