poprzedni artykułnastępny artykuł

Dominik Smyrgała: Dlaczego wykładowcy gryzą

Akademicy i studenci, jak nasze codzienne zmagania ze sobą nawzajem, skrzeczącą rzeczywistością i biurokracją uczelnianą wyglądają po obu stronach lustra? W tym i kolejnych artykułach postaram się udowodnić tym czytelnikom „Konceptu”, którzy są studentami, a i przypomnieć kolegom akademikom, że wykładowca też człowiek, dzięki czemu być może relacje wzajemne uda się czasem sprowadzić z poziomu ostrzeliwania się zza węgła do brydżowej licytacji przy zielonym stoliku.

Wszelka podejmowana przez studenta próba dyskusji  na temat czasu, a zwłaszcza jego braku, powoduje zauważalne gołym okiem wysuwanie się kłów z dziąseł wykładowcy i porastanie na grzbiecie gęstym, ciemnym włosiem 

Gdzie mój czas? Zacznijmy od kompresji czasu. Przez termin ten należy rozumieć dwa zupełnie różne zjawiska. Pierwszy pochodzi z lat studenckich i oznacza chemiczne zakrzywienie czasoprzestrzeni, którego celem  było na przykład przeżycie nocnej podróży w Bieszczady pociągiem nazywanym „Zagórską Zmorą” w zatłoczonym korytarzu (lub podobnego ekstremalnego doświadczenia turystycznego) i będzie jeszcze o nim mowa w dalszej części tekstu. Znaczenie drugie odnosi się do naturalnego zjawiska towarzyszącego życiu każdego wykładowcy, postępującego z każdym rokiem kariery. Mianowicie z doby, nominalnie trwającej 24 godziny, z czasem zaczynają odpadać kolejne minuty i kwadranse. Wykładowca musi zatem skracać czas, który przeznacza na różne czynności życiowe. Oczywiście, w pierwszej kolejności obcina te odpowiedzialne za sen i wypoczynek, co powoduje, że często funkcjonuje w stanie permanentnego przemęczenia, co odbija się negatywnie na jego formie psychicznej i fizycznej. Zarazem świadomość nieuchronności pogłębiania się zjawiska powoduje, że wszelka podejmowana przez studenta próba dyskusji  na temat czasu, a zwłaszcza jego braku, powoduje zauważalne gołym okiem wysuwanie się kłów z dziąseł wykładowcy i porastanie na grzbiecie gęstym, ciemnym włosiem. Każdy belfer bowiem (wyjątki są ekstremalnie rzadkie) sam kiedyś był studentem i o ile pamięć mu służy, jest w stanie łatwo spostrzec różnicę w trybie życia przed przejściem na drugą stronę lustra. Przede wszystkim widzi, że: + student nie musi szykować sylabusów na zajęcia zgodnie z zasadami procesu bolońskiego, ani też samych zajęć, co jest równie czasochłonne, jak szykowanie się do tych zajęć, czego student przeważnie i tak nie robi; + student nie musi egzaminować, ani sprawdzać kolejnych wersji licencjatów i prac magisterskich, bo przeważnie pisze tylko po jednej sztuce każdej (o ile pisze), a nie ma ich -naście albo -dziesiąt do wypromowania każdego roku; + student przeważnie nie ma dzieci, którymi trzeba się opiekować, gdy są chore, chodzić z nimi na szczepienia, do lekarza, przedszkola, szkoły, na zajęcia dodatkowe, itp.; + nad studentem przeważnie nie wiszą zobowiązania typu zaległe artykuły, monografie, publikacje, wnioski grantowe i inne niezbędne działania potrzebne do rozwoju zawodowego; +wie również z własnego doświadczenia, że studenci notorycznie oddają się kompresji czasu różnymi metodami: chemicznymi (wiele wariantów), społecznymi (imprezy wszelkiego typu, osobniki płci przeciwnej, sport), mieszanymi (społeczno-chemiczne), cyfrowymi (gry komputerowe, filmy, itp.), w pierwszej kolejności (rzecz jasna) obcinając czas potrzebny na naukę; +z tej samej przyczyny wykładowca wie, że student zostawia sprawy nauki na absolutnie ostatnią chwilę, ponieważ z punktu widzenia pozycji społeczno-towarzyskiej w grupie rówieśniczej ma ona niewielkie znaczenie; wykładowca jest skłonny przyznać, że student niekiedy pracuje zawodowo, aby się utrzymać, ale i tak wykładowca myśli przede wszystkim o swoich chałturach, którymi musi ratować rodzinny budżet wobec niegwarantujących minimum poczucia godności osobistej zarobków kadry akademickiej w Polsce; ale co najgorsze, dopóki wykładowca nie osiągnie stopnia doktora habilitowanego, czyli nie zostanie samodzielnym pracownikiem naukowym, tak naprawdę sam cały czas jest studentem, podlegającym ocenom i recenzjom, tak więc dzieli ze swoimi uczniami wiele ograniczeń, zarazem nie mogąc cieszyć się przywilejami. Stąd też moja serdeczna rada: zanim sięgniecie w rozmowie z wykładowcą po argument braku czasu, pomyślcie, że być może nie tylko właśnie zarwał n-tą noc z rzędu, ale także na skutek kolejnych genialnych reform systemu opieki zdrowotnej musi zorganizować cztery wizyty lekarskie, aby wyleczyć dziecko ze stosunkowo prostej dolegliwości  (lekarz pierwszego kontaktu – chirurg rejonowy – przychodnia przyszpitalna – zabieg). Szanujcie czas swój i wykładowcy, bo jest to surowiec nieodnawialny. dr Dominik Smyrgała  Autor pracownikiem Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Zrównoważonego Rozwoju Collegium Civitas, kierownikiem studiów podyplomowych w obszarze bezpieczeństwa energetycznego. fot.wiki cc  

Artykuły z tej samej kategorii

Sieć znajomych, znajomi w sieci

Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...

Nie musi być idealnie

Różne mogą być przyczyny problemów w sprawnym zarządzaniu swoimi zadaniami i skutecznym zapanowaniu nad swoim kalendarzem. U jednych może to być lenistwo, u innych pożeracze...

Kanapka z salami i serem szwajcarskim

Czyli jak zrobić coś wielkiego. Znasz to uczucie, kiedy planujesz zrealizować duże zadanie? Poświęcasz wiele chwil rozmyślaniu nad tym i uświadamiasz sobie,...