“Byłem, można powiedzieć, takim omnibusem”
Legenda polskiej piłki nożnej - trener Jacek Gmoch opowiada o swojej historii. Co zakończyło jego karierę piłkarską? Jak stał...
Łódzcy kibice po ponad 11 latach przerwy mogli wreszcie obejrzeć piłkarskie derby we własnym mieście w najwyższej klasie rozgrywkowej. W czwartej kolejce PKO Ekstraklasy Widzew okazał się lepszy od Łódzkiego Klubu Sportowego. Historia spotkań obu drużyn jest długa i niezwykle ciekawa.
W 69. derbach Łodzi emocji nie brakowało. Mimo, że Widzew podejmował rywali na własnym obiekcie, nie mógł czuć się za pewnie. Podopieczni Janusza Niedźwiedzia przegrali dwa poprzednie spotkania ligowe, podczas gdy zawodnicy Kazimierza Moskala w ostatnim meczu pokonali Koronę Kielce , strzelając gola na wagę trzech punktów w doliczonym czasie gry.
I faktycznie, gospodarze mieli kłopoty na samym początku meczu. Słowacki bramkarz Widzewa Henrich Ravas w świetnym stylu wybronił jednak strzały Kaya Tejana i Kamila Dankowskiego. W pierwszej sytuacji rosły Holender doskonale opanował piłkę i zdołał oddać strzał z pięciu metrów, w drugiej obrońca gości popisał się potężnym uderzeniem z dystansu. W obu przypadkach górą był jednak goalkeeper Widzewa.
Później do głosu coraz częściej dochodzili gospodarze, którzy niesieni niesamowitym dopingiem, stopniowo przejmowali inicjatywę. Młodzieżowiec Filip Przybułek mógł być na ustach wszystkich fanów klubu z alei Piłsudskiego, jednak jego strzał z najbliższej odległości trafił w obrońcę ŁKS-u, zamiast do bramki. Kolejny próby, jak ta Fabio Nunesa zewnętrzną częścią stopy, nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, dzięki świetnym interwencjom strzegącego bramki „Rycerzy Wiosny” – Aleksandra Bobka.
Tuż przed przerwą „Serce Łodzi” dosłownie oszalało, gdy Jordi Sanchez dał prowadzenie Widzewowi. Ogromna w tym zasługa Bartłomieja Pawłowskiego, który przed wykonaniem kluczowego podania, popisał się przepięknym slalomem z futbolówką przy nodze. Parę minut później Hiszpan ponownie znalazł drogę do bramki ŁKS-u, lecz gol nie został uznany. Napastnik gospodarzy był bowiem na pozycji spalonej. W drugiej odsłonie, choć próbowali jedni i drudzy, więcej bramek nie oglądaliśmy. Widzew pokonał ŁKS 1-0 i przynajmniej do wiosny, może tytułować się mistrzem Łodzi.
Jest 09.04.2012 roku. W 25. kolejce Ekstraklasy ŁKS podejmuje przy alei Unii drużynę Widzewa. Marcin Kaczmarek, który jeszcze niedawno grał dla „Rycerzy Wiosny”, strzela gola swoim dawnym kolegom. Widzewiacy nie cieszyli się jednak z prowadzenia zbyt długo. Marek Saganowski zaledwie 120 sekund później wyrównuje i mecz kończy się wynikiem 1-1. Nikt wtedy nie mógł się spodziewać, że na następne derby Łodzi na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce przyjdzie nam czekać ponad dekadę. Łódzki Klub Sportowy ostatecznie pożegnał się po sezonie 2011/2012 z Ekstraklasą. RTS dwa lata później. W obu przypadkach skończyło się to upadkiem klubów i mozolnym powrotem do elity od IV ligi.
– Początek XXI wieku był fatalny dla łódzkiej piłki. Na problemy zanosiło się od dłuższego czasu, ale nawet w najczarniejszych snach nikt nie mógł przewidzieć, że na kolejne derby w Ekstraklasie będziemy czekać tak długo – opowiada legendarny łódzki dziennikarz, Wojciech Filipiak.
Na kolejne derby kibice musieli czekać ponad 4,5 roku. Niestety, tym razem nie w Ekstraklasie, a zaledwie na poziomie III ligi. Dla klubów o takiej renomie to stanowczo za mało. Widzew w sezonie 2016/2017 był beniaminkiem czwartego poziomu rozgrywek, zaś ŁKS, trzeci raz z rzędu podchodził do walki o awans z III do II ligi.
Ponad pięć tysięcy kibiców zgromadzonych na stadionie przy alei Unii zobaczyło wówczas aż cztery bramki. „Rycerze Wiosny” zremisowali 2:2, zdobywając bramkę na wagę cennego punktu w doliczonym czasie gry.
Cztery gole w spotkaniu to dużo? Wielu czytelników z pewnością się z tym zgodzi. Co powiedzieć jednak o meczu, w którym tyle bramek padło po niespełna dziesięciu minutach gry? Taka sytuacja miała miejsce właśnie w jednym ze starć Widzewa z Łódzkim Klubem Sportowym w sezonie 1992/1993 na stadionie „Ełksy”. Kibice, którzy spóźnili się na mecz, przecierali oczy ze zdumienia, gdy popatrzyli na tablicę wyników, która po zaledwie siedmiu minutach od pierwszego gwizdka, wskazywała wynik 2-2. Najpierw Jacek Płuciennik strzelił na 1-0, wyrównał 60 sekund później Leszek Iwanicki, w szóstej minucie na 1-2 trafił Marek Koniarek i na koniec serii, w siódmej minucie gola dołożył Zdzisław Leszczyński. Mecz zakończył się wynikiem 3-3, bo trafiali jeszcze Jarosław Cecherz i drugi raz Zdzisław Leszczyński.
Pamiętam doskonale to spotkanie. To było niesamowite. W meczu takich drużyn padło tyle bramek w tak krótkim czasie. W dodatku, co chwilę zmieniało się prowadzenie. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Redaktor Zbyszek Wojciechowski spóźnił się wtedy kilka minut, bo robił jakieś nagranie. Kiedy powiedzieliśmy mu, że jest 2-2, początkowo nam nie uwierzył.– wspomina Wojciech Filipiak.
Warto zaznaczyć, że choć piłkarze Widzewa i ŁKS-u mieli okazję rywalizować ze sobą parę razy już wcześniej, to oficjalną numerację tych spotkań zaczęto wprowadzać po II wojnie światowej, od wygranego aż 6:1 przez „Rycerzy Wiosny” meczu w marcu 1948 roku. Następne derby zakończyły się równie okazałym zwycięstwem piłkarzy z alei Unii. Każdy mecz między tymi drużynami to osobna historia, pełna ciekawych anegdot.
– Trener Bronisław Waligóra potrafił doprowadzić działaczy ŁKS-u do białej gorączki. Gospodarze musieli dostosować się do koszulek gości. Przekonani o tym, że Widzew wystąpi w czerwonych strojach, ubierali białe. Kilka minut przed meczem musieli się przebierać, bo okazało się, że przeciwnicy przyjechali jednak w trykotach tej samej barwy – opowiada ikona łódzkiego dziennikarstwa radiowego, Dariusz Postolski.
Sposobów na wyprowadzenie przeciwnika z równowagi było jednak więcej.
– Waligóra wymyślił również, że zawodnicy mający kryć swoich rywali, będą grać wyjątkowo w koszulkach z tym samym numerem, co przeciwnik. Osoba odpowiedzialna za krycie piłkarza z numerem 5, otrzyma koszulkę z tym samym numerem, itd. To były zupełnie inne numery niż te, w których Widzewiacy występowali na co dzień. Wprowadzało to początkowo chaos, bo przeciwnicy nie wiedzieli, kogo kryć. Ponadto, jego zawodnikom było łatwiej upilnować piłkarzy ŁKS-u – dodaje Dariusz Postolski.
Jak zatem wygląda najważniejsza statystyka meczów derbowych? Mimo trudnych początków, liczby są zdecydowanie po stronie Widzewiaków. W 69 dotychczas rozegranych meczach, 29 razy triumfowali piłkarze z alei Piłsudskiego, 13-krotnie wygrywał ŁKS, a 27 spotkań kończyło się remisem. W ostatnich latach rywalizacja ta jest jednak zdecydowanie bardziej wyrównana. Pięć remisów, trzy wygrane Widzewa i dwa zwycięstwa Łódzkiego Klubu Sportowego – tak prezentuje się bilans dziesięciu ostatnich meczów między tymi drużynami.
Najlepszymi strzelcami w historii derbów są Włodzimierz Smolarek po stronie Widzewa z siedmioma trafieniami na koncie i Longin Janeczek w Łódzkim Klubie Sportowym, dla którego zdobył pięć goli przeciwko odwiecznym rywalom. Co ciekawe, było to w dwóch pierwszych wyżej wspomnianych meczach derbowych w roku 1948.
Rekordzistami pod względem liczby występów w spotkaniach derbowych w ŁKS-ie są Marek Chojnacki z 25 meczami i Witold Bendkowski, który ma w dorobku o jeden występ mniej. Po stronie Widzewa najbardziej doświadczony jest Tomasz Łapiński, który przeciwko lokalnym rywalom zagrał 15-krotnie, na drugim miejscu znajduje się zaś Zdzisław Rozborski z 14 spotkaniami. Ciekawostką jest fakt, że Marek Dziuba w derbach wystąpił 17-krotnie, a Mirosław Myśliński 14 razy, tyle że obaj mieli okazję występować w swojej karierze po obu stronach barykady.
Jak zakończą się 70. derby Łodzi? Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne – emocji nie zabraknie. Miejmy nadzieję, że kolejny mecz odbędzie się także z udziałem kibiców gości, dzięki czemu rywalizacja nabierze jeszcze większych rumieńców. Kibicom jednej i drugiej drużyny życzę również, żeby w kolejnych sezonach derby odbywały się wyłącznie w Ekstraklasie, czyli tam gdzie ich miejsce.