“Byłem, można powiedzieć, takim omnibusem”
Legenda polskiej piłki nożnej - trener Jacek Gmoch opowiada o swojej historii. Co zakończyło jego karierę piłkarską? Jak stał...
Marcin Bruczkowski jest managerem, pisarzem i perkusistą. W latach 80. studiował anglistykę na Uniwersytecie Warszawskim, po czym udał się na studia kulturoznawstwa do odległego Tokio. Pierwotnie w Japonii miał mieszkać rok, a ostatecznie został w niej dziesięć lat. Owocem wspomnień z tamtego okresu jest bestsellerowa książka „Bezsenność w Tokio”.
Patryk Kijanka: Skąd właściwie wziął się pomysł na to, by zamieszkać w Japonii?
Marcin Bruczkowski: Taki pomysł właściwie nigdy nie powstał. W Japonii znalazłem się zupełnie przypadkiem i wcale nie miałem zamiaru robić z niej miejsca do życia. Problem w tym, że tydzień po przybyciu na Wyspy zdarzyło mi się pożyczyć ¥500 na piwo od kolegi z uczelni, który zaraz potem wyjechał z Tokio, po czym spędziłem kolejne 10 lat, próbując go namierzyć celem zwrotu gotówki. Trzeba pamiętać, że to było przed erą powszechnego internetu i telefonii komórkowej, a kolega miał popularne imię, które nosiło wówczas kilka milionów Japończyków. Przy okazji apel do czytelników: jeśli ktoś zna gentlemana imieniem Ken (Kenichi), który w 1986 r. studiował na Jōchi Daigaku i mieszkał w Senkawa, Tokio, to prośba o kontakt, bo mam dla niego ¥500. Bez odsetek. Mógł, kurczę, zostawić adres.
Jakie problemy czekają gajdzinów (cudzoziemców) po przeprowadzce do tego państwa?
Dla mnie na początku największym problemem był język, ale gdyby to się działo dziś, toby wyglądało inaczej: teraz w Japonii jest zwykle łatwiej znaleźć kogoś mówiącego po angielsku niż np. we Francji, a większość stacji i głównych ulic ma napisy również w alfabecie łacińskim. Poza tym, jeśli mówimy o przeprowadzce, czyli docelowo dłuższym pobycie, to język po prostu trzeba zacząć przyswajać; jest on dość prosty do nauczenia w stopniu umożliwiającym np. zrobienie zakupów – nie posiada deklinacji, koniugacji, rodzajów, a nawet liczby mnogiej.
Wiele zależy od tego, z jakiego kraju pochodzi przyjezdny, i czy np. karaluchy rozmiaru prosiaków powodują u niego głęboki szok systemowy, czy też w ogóle ich nie zauważa, bo ma w ojczyźnie jeszcze większe. Albo czy ma wrażliwy węch, i czy akurat przyjechał do Japonii w letnim sezonie deszczowym, kiedy wieczorem wkładamy do szafy wyprane ubranie, a już rano rośnie na nim pleśń – Singapurczyka to nie zdziwi, Polaka natomiast może.
Jakie największe różnice kulturowe dostrzegł Pan, mieszkając w Japonii?
Różnic kulturowych w pierwszych chwilach nikt nie widzi albo nie wie, że je widzi. Różnice kulturowe to różnice między całymi kulturami i żeby je w ogóle zobaczyć, trzeba zaobserwować naprawdę dużą liczbę przedstawicieli danej kultury. W pierwszych dniach obserwujemy tylko jednostki – doświadczamy różnic personalnych, nie kulturowych.
Natomiast co do czytania przewodników to nigdy tego nie robię, z prostej przyczyny: takie przygotowanie do wyjazdu za granicę programuje nasz mózg na podświadome wyszukiwanie potwierdzeń (albo zaprzeczeń) tego, co przeczytaliśmy. Czyli zamiast używać własnych oczu, oglądamy świat oczami autora przewodnika. Ja wolę używać swoich, bo dają mi ostrzejszy obraz.
Z jakimi stereotypami zetknął się Pan podczas emigracji?
Stereotypowanie jest tak krzywdzące wszystkie osoby niepasujące akurat do danego stereotypu, że w co bardziej rozwiniętych krajach jest już nawet zakazane w pewnych sytuacjach przez prawo.
Aczkolwiek raz w życiu stereotypy mi pomogły: kiedy w 1987 r. dostałem pracę jako nauczyciel angielskiego w japońskim gimnazjum w Matsudo, Chiba-ken. Byłem wówczas po trzech latach anglistyki na UW, więc moje kwalifikacje językowe i pedagogiczne pozostawiały wiele do życzenia. Ale w ówczesnym, powszechnym przekonaniu Japończyków, bladoskóry = Amerykanin = native speaker i w takie drobiazgi jak kraj pochodzenia czy język ojczysty nikt się nie zagłębiał…
Jakie pozytywne i negatywne aspekty kulturowe dostrzegł Pan w Kraju Kwitnącej Wiśni?
W Japonii lubię i cenię pewną staranność i przywiązanie do szczegółów, obserwowaną w wielu sytuacjach, od ustawiania butów przy wejściu do mieszkania, po wręczanie wizytówek w pracy. Jednak nie umiem powiedzieć, czy i na ile jest to zjawisko kulturowe, a jeśli tak, to czy dotyczy całej Japonii. Nie cierpię natomiast doświadczonego przeze mnie na Wyspach stereotypowania, wkraczającego nawet często w rasizm, szczególnie wobec obywateli niektórych krajów znajdujących się całkiem blisko Japonii.
Dlaczego warto udać się w podróż do Japonii?
Bo najciekawiej jest udawać się podróżniczo do krajów, o których wszystko już powiedziano i napisano, po czym szukać w nich zjawisk zupełnie przeczących temu, co mówiono i pisano. Szczególnie jeśli mówimy o krajach zasadniczo różnych od naszego. Polska to kraj kontynentalny, Japonia to wyspy, w dodatku wulkaniczne, co daje: fantastyczną przyrodę o absolutnie nieziemskich odcieniach zieleni, gorące źródła, w których można się kąpać, i najlepsze piwo na świecie; zamieszkałe przez naród wyspiarski, czyli głęboko przekonany o swojej inności w stosunku do tych z kontynentu, jak to zwykle bywa w przypadku wyspiarzy. Wszystko to ciekawe, bo inne. Aha, i mają okonomiyaki. Kto nie spróbował, nie wie, co traci.
Czy warto jechać na Jamajkę? Czytaj w Magazynie Koncept.