poprzedni artykułnastępny artykuł

Cochin sztuką stoi

Miasto Cochin jest niekiedy nazywane keralską Wenecją. Ta biznesowa stolica Kerali położona jest na rozlewiskach, gdzie słona woda z lagun łączy się ze słodkowodnymi rzekami. Stąd też podobieństwo do Wenecji, wiele tu kanałów, a jedną z głównych form transportu są łodzie. Miasto od starożytności było niejako zachodnią bramą Indii. Docierali tu Arabowie przynosząc Islam, przypływali kupcy chińscy zaznajamiając miejscowych rybaków z dziś typowymi dla Kerali sieciami, kolonizowali wybrzeże Portugalczycy, Holendrzy i Anglicy. Moją ciekawość wzbudziła wspólnota żydowska, w końcu Żydzi w tym regionie świata są rzadkością. Niestety spóźniłem się o parę lat. Pierwszy raz Żydzi dotarli tu ponoć po zburzeniu drugiej Świątyni Jerozolimskiej w 70 roku naszej ery. Miejscowi władcy pozwolili im żyć spokojnie w zamian za udziały w handlu z Bliskim Wschodem. Druga grupa Żydów, tym razem europejskich osiadła w Cochin ratując się ucieczką przed hiszpańską inkwizycją w XVI wieku. W 1568 roku w tzw. Żydowskim Mieście powstała Synagoga Piradesi, którą można zwiedzać do dziś, a bilety w niej sprzedaje jedna z ostatnich potomkiń żydowskich osadników, bowiem w ostatnich latach Żydzi wrócili do Izraela. Pozostało po nich cudne „Jew Town“ gdzie dziś handlem w sklepikach i kramach zajmują się brodaci muzułmanie z Kaszmiru. No cóż, spóźniłem się. Na dodatek, do synagogi dotarłem akurat w szabas i Jusup, właściciel jednej z galerii, powiedział mi, że „dziś Żydzi śpią, mają święto“.

– A ilu ich tu zostało? – spytałem go. – Sześciu starców, nie więcej, my friend – odparł.

Krążąc po Jew Road, zaglądając do kaszmirskich sklepów „Shalom spices“ zorientowaliśmy się, że w Cochin właśnie rozpoczyna się pierwsze indyjskie Biennale Sztuki, a do miasta zjechali artyści i ich prace z całego świata. Zaczęliśmy zaglądać do galerii i okazało się, że to miasto zaczyna tętnić sztuką. Na potrzeby instalacji zaaranżowano stare, ogromne magazyny, fabryki i efekt jest imponujący. Następnego dnia za 50 rupii (3PLN) kupiliśmy bilety na wszystkie wystawy i rozpoczęliśmy wielogodzinne zwiedzanie. W pewnym momencie nieco opadłem z sił, więc postanowiłem napić się kawy. Przy kasie usłyszałem jak dwie dziewczyny rozmawiają po polsku i od słowa do słowa okazało się, że od jakiegoś czasu Kamila i Wioleta podróżują z chłopakiem, na którego dostałem namiar z Polskiego Instytutu w Delhi. Paweł Skawiński podobnie jak ja jest dziennikarzem, który od lat wałęsa się po Azji i wydał nawet książkę o regionie pt. „Gdy nie nadejdzie jutro“. Żeby było jeszcze śmieszniej, okazało się, że Paweł z dziewczynami mieszkają parę metrów od nas. Ponieważ grzechem byłoby nie przyjąć zaproszenia na „kabanosy i żubrówkę“, wieczorem poszliśmy wszyscy w plener nad wodę, gdzie przy plastikowych stolikach wśród miejscowych łowiących ryby zrobiliśmy sobie małą ucztę. Śmiechy i język polski rozchodziły się w stolicy indyjskiej sztuki do późna…   Andrzej Meller

Artykuły z tej samej kategorii

Sieć znajomych, znajomi w sieci

Media społecznościowe osiągnęły taką popularność, że powstał żart, że jeśli nie ma cię na Facebooku, Instagramie, Twitterze lub innym medium to tak, jakby nie było cię...

Nie musi być idealnie

Różne mogą być przyczyny problemów w sprawnym zarządzaniu swoimi zadaniami i skutecznym zapanowaniu nad swoim kalendarzem. U jednych może to być lenistwo, u innych pożeracze...

Kanapka z salami i serem szwajcarskim

Czyli jak zrobić coś wielkiego. Znasz to uczucie, kiedy planujesz zrealizować duże zadanie? Poświęcasz wiele chwil rozmyślaniu nad tym i uświadamiasz sobie,...