poprzedni artykułnastępny artykuł

Bierne prawo wyborcze. To wcale nie bierność!

Ale ci nieliczni reprezentanci młodego pokolenia, którzy zostali radnymi, skorzystali z konstytucyjnie przysługującego im tzw. biernego prawa wyborczego. Ta prawnicza terminologia oznacza nic innego, jak osiągnięcie zdolności do bycia wybieranym i kandydowania. W przypadku radnego w Polsce wystarczy ukończyć 18 lat, być zameldowanym w miejscu kandydowania i nie mieć na swoim koncie prawomocnego orzeczenia sądu o pozbawieniu praw publicznych. Bo zdecydowanej większości czytelników „Konceptu” nie dosięga z pewnością wymóg składania oświadczenia lustracyjnego (taki obowiązek mają kandydaci urodzeni w 1972 r. i wcześniej). Dla porządku warto dodać, że z kolei tzw. czynne prawo wyborcze to nic innego jak po prostu prawo do głosowania (ukończone 18 lat).

W przewalających się w tym roku po Polsce licznych dyskusjach przy okazji naszego 25-lecia wolności i 10-lecia obecności w Unii Europejskiej, wymieniano wiele sukcesów (bo faktycznie sporo ich mamy na swoim koncie).

Jednak bez wątpienia istnieje też sporo bólów głowy. Jednym z nich jest bardzo znikomy, ba – coraz mniejszy udział Polaków w szeroko rozumianym życiu publicznym. Dwa lata temu (niewiele się zmieniło od tego czasu) bardzo ciekawy raport w tej sprawie przedstawiła Fundacja Batorego w oparciu o przeprowadzone badania CBOS. Wnioski nie są krzepiące. Ponad 91 proc. Polaków nigdy nie myślało o kandydowaniu na jakiekolwiek stanowisko publiczne – i nie chodzi tylko o stanowisko prezydenta RP, czy posła, ale nawet wiejskiego radnego, członka rady osiedlowej i spółdzielni mieszkaniowej. Tylko niespełna 4 proc. z nas kiedykolwiek kandydowało na wybieralne stanowisko w wyborach (najczęściej do rady gminy lub powiatu).

Badania prowadzone na szczeblu europejskim są jeszcze bardziej dla naszego kraju ponure. Średnia frekwencja wyborcza w krajach Europy Środkowo-Wschodniej z ostatnich lat oscyluje w granicach 70 proc., w Polsce wynosi ponad 20 pkt proc. mniej. W czym jest problem? Otóż, coraz częściej w Polsce mówi się o dużym deficycie tzw. kapitału społecznego. Jesteśmy bardzo zatomizowanym społeczeństwem – zamykamy się w swoich skorupach i głowy wychylamy, kiedy musimy, rzadziej kiedy chcemy.

Jesteśmy chyba mistrzami świata w budowaniu grodzonych i strzeżonych nowych osiedli oraz grodzeniu i securitowaniu tych starszych. Efekt? Jak wynika z badań Komisji Europejskiej, Polska jest na ostatnim miejscu w Europie pod względem liczby wolontariuszy. Średnio 24 proc. obywateli państw UE prowadzi regularnie lub okazjonalnie działalność wolontariacką. Najwięcej w Holandii (57 proc.), w Polsce tylko 9 proc. Albo weźmy najprostsze badanie z możliwych: odsetek osób po prostu ufającym innym ludziom. Polska to 13,5 proc., najlepsze pod tym względem kraje skandynawskie biją nas na głowę: Dania to 64 Norwegia 62, Finlandia 58, a Szwecja 52 proc. W tyle zostawiają nas też Węgrzy i Czesi.

Artykuły z tej samej kategorii

W pułapce dwójmyślenia

Czy to, co uważamy za prawdę, rzeczywiście nią jest? 🗣 Czy nie zagubiliśmy się w wygodnym światku gotowych poglądów...

Ile oni zarabiają!

Instagramerki, patocelebryci, influencerzy - ile oni zarabiają? 💸 Czy to wszystko jest oburzające i niemoralne, czy może istnieje coś...

W labiryncie informacji

Kulisy dzisiejszych mediów, gdzie fakty miesza się z fikcją, a prawdziwość informacji staje pod znakiem zapytania. Czy zawsze to,...