W pułapce dwójmyślenia
Czy to, co uważamy za prawdę, rzeczywiście nią jest? 🗣 Czy nie zagubiliśmy się w wygodnym światku gotowych poglądów...
Z zestawu bzdurnych powszechnych mądrości najbardziej wkurzają mnie dwie. Ta, że prawda zawsze leży pośrodku i że nie ma ludzi niezastąpionych. Janusz Kochanowski był niezastąpiony nie tylko dlatego, że zawsze wskazywał, gdzie owa prawda leży. – Jak się teraz do pana zwracać: panie rzeczniku, doktorze, ministrze? – spytałem go krótko po wyborze na rzecznika praw obywatelskich. „Ech, wystarczy ekscelencjo” – machnął ręką. Spadłem z krzesła, a podnosząc się, ostrzegłem go, by nie eksperymentował w Polsce z absurdalnym poczuciem humoru, bo pozostanie niezrozumiany, a jego ironiczne komentarze zostaną odebrane dosłownie. Rady takie były mu niepotrzebne, bo on miał w nosie, co o nim mówią. A mówili zwykle źle, choć z szacunkiem. Platforma, że pisowiec, pisowcy, że lewak z PO promujący związki partnerskie, każdemu zdążył podpaść. I w dodatku – potwór po prostu – świetnie się tym bawił. Pamiętacie państwo awanturę, która wybuchła po tym, kiedy przyznał, że wręczył kiedyś lekarzowi filiżankę rosenthala? Te wrzaski, że korumpował, że się nie godzi, by rzecznik praw obywatelskich takie rzeczy… No to się Kochanowski odwinął i palnął, że ci, którzy atakują rosenthala wyssali antysemityzm z mlekiem matki. Nie muszę chyba dodawać, że pierwszym, który chciał go ukamienować był Lech Wałęsa. Inni też nie zrozumieli. Albo afera z Tinky Winky? Dziennikarzy podpuścił rzeczniczkę praw dziecka, która przyznała, że może trzeba sprawdzić czy jeden z tubisiów, Tinky Winky, nie jest gejem, bo nosi damską torebkę. Gdy zadano to pytanie Kochanowskiemu odparował dziennikarzowi: „Niech się pan puknie w czoło”, a dopytywany, czy jednak nie należałoby zbadać sprawy tubisia – geja rzekł: „To pana należałoby zbadać”. No dobrze, trochę podpuszczam – Kochanowski tak nie powiedział, ale zapowiedział, że gdyby na niego trafiło, to tak właśnieby się zachował. I można mu wierzyć, że by to zrobił. Ale przecież nie za brytyjskie poczucie humor u i lordowskie maniery Kochanowskiego kochałem, kochaliśmy nawet, bo było nas paru. Uwaga, teraz będzie patetycznie, więc wszystkich sześciu czytelników, którzy się zagalopowali i dalej czytają lojalnie ostrzegam: Kochanowski był owszem, wariatem, ale zwariował na punkcie Polski. Ja wiem, że jak się chce o kimś dobrze napisać, to się takie rzeczy wymyśla. Ale tu akurat wszystko można sprawdzić. Wychodząc z założenia, że jakość polskiej polityki sięgnęła dna upadku Kochanowski za własną forsę stworzył pierwszy polski think tank. Wszyscy kiwali głowami, że słusznie, że pięknie, cmokali z zachwytu, że takie to mądre i oczywiście nikt z tego nie korzystał. Sam mam w domu roczniki jego fundacji „Ius et lex” – wśród autorów najtęższe umysły namawiane przez Kochanowskiego, wszystko w nadziei, że ktoś kiedyś skorzysta, że coś poprawi… Bo on narzekaczem nie był. Coś nie działa? Już kombinował jak by to naprawić. Nie mamy już reprezentacji w piłkę nożną, zamiast Łomnickiego mamy serialowe gwiazdeczki, nawet pogoda jakby pod psem. Wszystko można przeżyć, nawet Nergala. Braku takich ludzi jak Janusz Kochanowski nie.