“Byłem, można powiedzieć, takim omnibusem”
Legenda polskiej piłki nożnej - trener Jacek Gmoch opowiada o swojej historii. Co zakończyło jego karierę piłkarską? Jak stał...
Od ostatniego meczu Marcina Gortata w NBA i zwolnienia go z Los Angeles Clippers minął już ponad rok. Sprawdzanie rezultatów Polaka każdego poranka i czytanie notek o jego kolejnych występach były dla wielu stałym dodatkiem do kawy.
Powrót do starego, szarego świata koszykówki, w której brakuje biało-czerwonego rodzynka, pozostawia poczucie, że nie wykorzystaliśmy wystarczająco czasu, w którym można było cieszyć się jego występami. Bądźmy jednak spokojni – Gortat da nam jeszcze niejedną okazję, by go podziwiać.
– Nadszedł czas, by po roku nieobecności na parkietach NBA zakończyć karierę. Jestem dumny z tego, co osiągnąłem, jestem dumny, że byłem tak długo w tej lidze i przetrwałem, ale myślę, że nie wypadało już dłużej zwodzić kibiców i ludzi, którzy oglądali mnie przez wiele lat – poinformował Marcin Gortat. I zrobił to z pompą – podczas organizowanego przez siebie balu charytatywnego, odbywającego się w nocy z 15 na 16 lutego w Beverly Hills. Śpiewała mu Edyta Górniak. Na sali byli Piotr Adamczyk, Adam Kownacki czy Andrzej Fonfara.
Z oświadczeniem Gortata zgrała się telewizja CNN. O jego decyzji dotyczącej zakończenia kariery informowała na żółtym pasku. Od tej wiadomość serwis informacyjny zaczął legendarny prezenter Wolf Blitzer. – Właśnie usłyszeliśmy, że Marcin Gortat przechodzi na sportową emeryturę. Odchodzi po wspaniałej karierze w NBA – mówił z przejęciem. Na sam koniec dodał po polsku: „Dziękuję!”.
Rozlewającą się wokół wdzięczność i błyskawicznie rodzącą się tęsknotę za występami Polaka w NBA sam Gortat przekuł na… ulgę. Jeszcze podczas pożegnalnego, jak się okazało, balu, nie ukrywał, że sportowa kariera go wykończyła. – Mówi się, że NBA polega na kozłowaniu piłki, bieganiu od kosza do kosza – opowiadał. – W pierwszych rzędach siedzą przed tobą modelki, aktorzy, ludzie, którzy cię podziwiają. Tak faktycznie jest. Ale ci ludzie nie wiedzą, co tracimy. Nie pamiętam, kiedy spędzałem święta Bożego Narodzenia przez ostatnie 12 lat. Gdy wy mieliście święta, ja grałem mecz. Gdy świętowaliście urodziny, ja szedłem na siłownię. Gdy razem spędzaliście sylwestra, ja wracałem samolotem z meczu. Mam 36 lat. Jestem wysoki, może nie najprzystojniejszy, a czuje się, jakbym miał 50 lat – przyznał. – Dziś z powrotem odzyskuję wolność.
Marcin Gortat miał być piłkarzem. Do 18. roku życia stał na bramce w ukochanym ŁKS-ie Łódź. Po wejściu w pełnoletniość rzucił piłkę w biało-czerwone łaty w kąt i postanowił sprawdzić, jak poradzi sobie na tle kolegów grających na sąsiednim boisku w koszykówkę. Efekt zachwycił wszystkich, choć początkowo Gortat miał bardzo wiele do nadrobienia.
Marcin Gortat miał być piłkarzem. Do 18. roku życia stał na bramce w ukochanym ŁKS-ie Łódź.
– O koszykówce miałem blade pojęcie, a moim głównym atutem była nieprzeciętna, jak na faceta mojego wzrostu, sprawność fizyczna. Oraz wiara w to, że mogę być dobrym zawodnikiem, którą rozpalili we mnie trenerzy – mówił.
Skazany na sport był od urodzenia. Jego ojciec to wojskowy, dwukrotny brązowy medalista igrzysk olimpijskich. Mama reprezentowała Polskę w siatkówce. Bliskość tej historii do genotypu Roberta Lewandowskiego (ojciec judoka, mama siatkarka) nie powinna dziwić. W krwi obu tych, bodaj najwybitniejszych, polskich sportowców ostatnich lat po prostu płynął sport.
Do idealnej kombinacji genów i naturalnej sprawności dodać trzeba było ciężką pracę. Zapału do niej Gortatowi nigdy nie brakowało. Od kiedy tylko zabrał się za koszykówkę, przesiadywał całe dnie na siłowni. Sam wydarł swoją pierwszą poważną szansę – w 2003 roku trafił do RheinEnergie Kolonia. Jechał tam, jak twierdzi, ze szczoteczką do zębów i grą Diablo 2. Niesamowita wytrwałość doprowadziła go do gigantycznego bogactwa – i mowa tu nie tylko o stanie konta, ale przede wszystkim sportowych doświadczeniach z najwyższej półki.
Gortat do NBA trafił oficjalnie 28 czerwca 2005 roku. W II rundzie draftu, z numerem 57. wybrało go Phoenix Suns. Potem przeszedł drogę przez Orlando Magic i znów Phoenix, aż po Washington Wizards i Los Angeles Clipers. Łącznie rozegrał 806 meczów w sezonie regularnym i 86 w fazie play-off, w tym jeden w finale NBA.
Zapytany, czemu nie zostanie na parkiecie jak Vince Carter do 42. czy Dirk Nowitzki do 40. roku życia, odpowiedział z pokorą: Dlatego, że są to legendarni i wybitni koszykarze. Chciałbym siebie też tak nazwać, ale byłoby to zbyt wielkie zakłamanie i wprowadzenie kibiców w błąd. Byłem zawodnikiem dobrym, bardzo dobrym, ale nigdy wybitnym. Mój czas w wieku 36 lat w NBA minął bezpowrotnie.
12 lat spędzonych na parkietach NBA wystarczyło, by Gortat stał się niezwykle bogatym człowiekiem. Jego majątek oszacowano wtedy na 400 mln zł.
Swojego bogactwa nigdy z resztą nie ukrywał. – Jeśli twój problem to za mało pieniędzy, zmień to. Haruj więcej, wstawaj wcześniej, kładź się później. Jeśli uważasz, że masz za mało, to zapie…laj, żeby podpisać większy kontrakt – dorzucił w rozmowie z Wirtualną Polską.
Zabezpieczył się jednak, by jego historia nie była kolejną o koszykarzu-multimilionerze, który po skończeniu kariery błyskawicznie roztrwoni majątek i wyląduje na bruku, tak znanej w kontekście gwiazd NBA. Odkrył też sposób na to, jak swoje bogactwo zmienić w coś dobrego i ponadczasowego.
W Polsce Gortat niewątpliwie stał się symbolem koszykówki. W Stanach Zjednoczonych jest jednak przede wszystkim symbolem polskości. Przez cały swój pobyt za oceanem robił wszystko, by o naszej ojczyźnie usłyszano we wszystkich amerykańskich domach.
W Polsce Gortat niewątpliwie stał się symbolem koszykówki. W Stanach Zjednoczonych jest jednak przede wszystkim symbolem polskości.
To dzięki niemu legendy NBA Shaquille O’Neal i Charles Barkley oblewali się wodą z okazji polskiego śmigusa-dyngusa na antenie amerykańskiej telewizji TNT. Ten pierwszy wcześniej został zresztą świetnie wyedukowany przez Gortata w tematach polskiej tradycji i kuchni. Doszło do tego, że w odcinku serii „Inside the NBA” były gwiazdor Los Angeles Lakers zajadał pierogi i kiełbasę, które popijał polskim piwem. Inny gwiazdor, Tom Chambers, zwiedzał z Gortatem (i operatorem kamery) polonijny sklep mięsny w Phoenix.
Największym projektem Gortata jest jednak „Noc polskiego dziedzictwa”, którą zorganizował już dziewięć razy. Dotychczas odbywała się ona w formie corocznej imprezy organizowanej wokół koszykarskiego spotkania drużyny Gortata. Polegała ona na przybliżeniu amerykańskim obywatelom polskiej kultury, historii, języka i zwyczajów. Nie brakowało podczas niej patriotycznych akcentów i znakomitych gości – ambasadorów, aktorów, muzyków, sportowców i najważniejszych polityków. Gortatowi zależy na eksponowaniu polskiej wojskowości i piękna naszych kobiet. To festiwal dumy z narodowych barw. Tegoroczna, dziewiąta edycja, odbyła się w formie wspomnianego już balu. W „Polskich Nocach” nigdy nie chodziło bowiem wyłącznie o zabawę.
Legendarny Dirko Nowitzki otworzył w Dallas swoją ulicę. Gortat został niedawno zapytany przez Super Express, czy zrobi coś podobnego w Łodzi. – Marcin Gortat tworzy coś, za co będzie zapamiętany. Dla mnie otwieranie ulicy jest miłe i sympatyczne czy prestiżowe. Jednak wolę otworzyć 5 szkół sportowych dla 1000 uczniów. Sprawia, że mam wpływ na to, jak ta młodzież się rozwija. Jest to ważniejsze niż nazwa ulicy – powiedział. Świadectwo tej postawy daje od lat.
Jednym z najważniejszych pomysłów na „emeryturę” Gortata jest skupienie się w pełni na działalności jego fundacji. „Mierz Wysoko” powstała, gdy Marcin grał jeszcze w Niemczech. Na wielkie wody wyprowadził ją jednak, dopiero będąc w USA. – Mam dług do spełnienia, bo ktoś kiedyś wyciągnął do mnie pomocną dłoń – przyznaje Gortat.
Fundacja od 12 lat organizuje jednodniowe obozy dla najmłodszych adeptów koszykówki i mecz: Gortat Team vs Wojsko Polskie. Współpracuje też z czterema szkołami sportowymi: w Łodzi, Krakowie, Poznaniu i Gdańsku. Jest również zaangażowana w projekt Narodowego Centrum Koszykówki 3×3 w Gdańsku.
Gdy w 2017 roku, promując grę NBA 2K18, wraz z firmą CENEGA stworzył swój własny model butów, postanowił wystawić go na aukcję, a zarobione na niej pieniądze przeznaczyć na cele charytatywne. Kilkanaście lat wcześniej, rozpoczynając koszykarską drogę, miał problem ze znalezieniem jakiejkolwiek pary, która pasowałaby na jego olbrzymie stopy (rozmiar 52!). Historia zatoczyła koło, a on zostawił po sobie ślady, które prowadzą na sam szczyt. Po nich prowadzi droga do prawdziwej Wielkości.