W rytmie energicznej Samby – czyli kilka słów o brazylijskiej kulturze
Jak żyje się w Brazylii? 🇧🇷 Jakie tajemnice skrywa pełne kontrastów największe miasto Ameryki Łacińskiej São Paulo? Jak miłość...
Ta prawdziwa Ameryka
Milwaukee to nie jest słynna metropolia, a z Wisconsin żaden atrakcyjny kierunek wakacyjny. To jeden z najmniej turystycznych regionów w Stanach Zjednoczonych, czyli kwintesencja Ameryki. Z całym dobrodziejstwem inwentarza, ale i problemami, z którymi na co dzień mierzy się podzielone społeczeństwo.
Milwaukee leży nad jeziorem Michigan, trzecim co do wielkości akwenem w kompleksie Wielkich Jezior Ameryki Północnej. Na tej lokalizacji Wisconsin zdecydowanie zyskuje, bo jezioro to pyszne pstrągi czy okonie i Friday Fish Fry – piątkowa tradycja, którą zainaugurowali prawdopodobnie osadnicy z Polski. Piątkowe smażone ryby są kultowe, tak samo jak Wisconsin Old Fashioned – słodko-gorzki drink na bazie brandy, którego nie uraczysz nigdzie indziej.
Przy piwie o Polsce
Old Fashioned pije się hektolitrami w barach, których w Wisconsin są tysiące. Kultura barowa w środkowych stanach jest wyjątkowa. Każda wieś ma przynajmniej jeden bar z chociaż jedną szafą grającą country, tarczą do darta i kranem z piwem rzemieślniczym. Barman pod ladą na pewno ma też ser, który sprawdzi się jako swoista zakąska.
Piwo amerykańskie kojarzy się raczej słabo – ten PR w najbliższym czasie się nie zmieni, bo browary z Wisconsin często nie eksportują swoich magicznych trunków poza stan. Chcesz się napić orzeźwiającego ale’a Spotted Cow? Przyleć do Wisconsin. Może jakaś APA? Tych w Wisconsin robią steki.
Tradycje piwowarskie nad jeziorem Michigan nie powinny nikogo dziwić – wystarczy spojrzeć na trzy najliczniejsze grupy migrantów, czyli ludzi, którzy tworzyli struktury tego Stanu od początku XIX wieku – to Niemcy, Irlandczycy i Polacy.
Najbardziej polskie w Wisconsin jest właśnie Milwaukee, o czym przekonałam się niejednokrotnie, spożywając piwka w barach z emerytami z kolejnej przecznicy, którzy chętnie dzielili się rodzinnymi historiami. A jakie to były historie! O pradziadkach w powstaniu, ale nie warszawskim!
Ameryka zwalcza obecnie dwie epidemie – koronawirusową i opiatową. Druga zbiera poważniejsze żniwo – morfina, fentanyl i heroina zabiły już pół miliona Amerykanów.
Polskiego pochodzenia jest Dave Ciesielewicz – burmistrz Madison, stolicy Wisconsin i arcybiskup diecezji Milwaukee Jermoe Listecki. Poza parkami Kościuszki czy Pułaskiego, których w całych Stanach są setki, Milwaukee ma swój Kaszube’s Park – nazwany tak na cześć Kaszubów, którzy zasiedlali wyspę Jones Island na jeziorze Michigan.
Aż osiemnaście, zbudowanych przez Polaków, pod wezwaniami polskich świętych, działających kościołów katolickich, w których wciąż odbywają się msze święte, daje obraz, jak silne jest poczucie powiązania z Polską. Kiedy 10 lat temu miałam okazję zaśpiewać „Rotę” na spotkaniu Polonii w mojej parafii w Milwaukee, odbierałam podziękowania od babć w wieku przekraczającym 80 lat. I nie wiem, kto był wtedy bardziej wzruszony!
Przy kiełbasie o sporcie
Klasykiem kulinarnym, który powoli wypiera burritos i margerity (przepyszne specjały promują Latynosi, których z każdym rokiem, legalnie lub nie, jest coraz więcej), zostaje wciąż polska kiełbasa. I tak jak Polish Sausage sprzedawana jest na stadionach Ekstraklasy, i w Wisconsin też można się nią raczyć: na NBA (koszykówka – Milwaukee Bucks), NFL (futbol amerykański – Green Bay Packers) czy MLB (baseball – Milwaukee Brewers, tam nawet robi za maskotkę drużyny). Ludzie, sport, smaki, natura – prawdopodobnie dlatego jest mi w Wisconsin tak dobrze.
Jednak nie dla wszystkich rzeczywistość w Milwaukee i okolicach jest tak łaskawa. Nie każdego stać na drinkowanie, kiełbaski w knajpach, bilet na mecz czy nawet bilet na komunikację, żeby na taki mecz dojechać.
Gdzie się podział American Dream?
Gdzieś ostatnio słyszałam, że Ameryka to najbogatszy kraj Trzeciego Świata. Bieda w Ameryce postępuje i naprawdę bardzo trudno jest o złoty środek. Kapitalizm i największa wolnorynkowa gospodarka pojedynczego państwa na świecie to synonimy szczęścia. Przeciwstawianie się kolektywizmowi, niskie podatki, mało wymyślnych pakietów socjalnych, na których tracą ludzie, którzy do pieniędzy doszli swoją ciężką pracą…
Mnie, podobnie jak moich przyjaciół w Ameryce, to wszystko pociąga niewyobrażalnie. Wszystko z myślą o człowieku, ale w Milwaukee i wielu innych postindustrialnych miastach USA człowiek ma z tego liberalizmu ekonomicznego bardzo niewiele.
Żeby nie być gołosłowną – powołam się na książkę „Eksmitowani – nędza i zysk w jednym z amerykańskich miast”. To nagrodzony Pulitzerem reportaż Matthew Desmonda – profesora socjologii z Harvardu.
Desmond przeprowadza się do Milwaukee – pomieszkuje na North Side w sercu getta i w przyczepach campingowych na biednych przedmieściach. Próbuje zrozumieć, skąd wziął się kryzys mieszkaniowy w Wisconsin, stawia bardzo lewicowe tezy, mówi, że to historyczna spuścizna dyskryminacji (większość bohaterów reportażu to Afroamerykanie) i efekt ubogich pakietów socjalnych.
Trudno się z nim nie zgodzić, gdy czyta się o ludziach pracujących na śmieciowych umowach, których nie stać na wynajem mieszkania, są regularnie eksmitowani, a wraz z eksmisjami tracą dorobek życia (meble czy ciuchy składowane są odpłatnie w magazynach, w przypadku braku wykupu – sprzedawane lub sortowane i wyrzucane).
To rodzi frustrację, powszechnie dostępna broń używana jest bez sensu, a życie tracą osoby, które bardziej niż zasiłku potrzebują wsparcia psychologa i urzędu pośrednictwa pracy.
W reportażu (i w Wisconsin) problem ukazuje się jednak jako znacznie bardziej złożony. Odejście od tradycyjnych modeli, brak wzorców, rozbite rodziny i powszechnie dostępne używki nie pomagają w prowadzeniu domowego budżetu, który zaspokoiłby potrzeby wszystkich domowników.
Złych wirusów jest więcej
Pracy w Stanach jest więcej niż 10 lat temu, ale ludzie tracą ją dużo częściej, m.in. z powodu kryzysu opioidowego. Ameryka zwalcza obecnie dwie epidemie – koronawirusową i opiatową. Druga zbiera poważniejsze żniwo – morfina, fentanyl i heroina zabiły już pół miliona Amerykanów.
Najbardziej polskie w Wisconsin jest właśnie Milwaukee.
Zaczyna się niepozornie – od leków przeciwbólowych na bazie opiatów (nielegalne w Europie, no ale wolnoć…), wydawanych na receptę, promowanych przez lekarzy, którzy zgarniają za to konkretne prowizje od koncernów farmaceutycznych. Wysokie ceny leków, spowodowane szalenie drogim amerykańskim systemem ochrony zdrowia, powodują, że ludzie zaczynają szukać tańszych zamienników. Najtańsza jest heroina, a w jej przypadku wystarczy często tylko jeden „strzał”…
Przed ostatnią wizytą w Wisconsin obejrzałam kilka dokumentów na temat opiatów, przeczytałam kilka artykułów. Kiedy mój przyjaciel Joe odbierał mnie z lotniska w Chicago i podzieliłam się z nim nowo nabytą wiedzą – zupełnie nie był zaskoczony. Słusznie zauważył tylko, że miliony (przyjmuje się, że ponad 16 000 000) Amerykanów cierpią na depresję, a tzw. rural America – wiejska Ameryka, która jest tysiącami akrów porośniętymi kukurydzą i ziemniakami, z której wszędzie daleko, nie nastraja optymistycznie. Przez to ludzie sztucznie próbują poprawić sobie nastrój.
Poza opiatami znacznie większą niż w Europie popularnością cieszą się metamfetamina (Breaking Bad to często prawdziwe życie chemików – mówił Joe, który jest magistrem chemii) i crack. Handel narkotykami jest też znacznie łatwiejszym zarobkiem niż smażenie kurczaków czy zawijanie tacosów w fastfoodach, a ofiarą uzależnienia może stać się każdy.
W tych trudnych dniach pandemii, kwarantanny i innych self lock-downów, myślę o moim Wisconsin i mam nadzieję, że mieszkańcy sobie radzą. Cieszę się, że udało mi się wyskoczyć na dobrą rybkę, szklaneczkę brandy, fantastyczne mecze i dyskusje aż po świt z ludźmi, którzy od lat są dla mnie jak rodzina. Uosabiają oni wszystko to, co kocham w Ameryce – wolność i szacunek do wartości, na bazie których powstało to państwo. Wiem, że rządy stanowe i federalny wypowiedziały wojnę opiatom, liczę, że gospodarka amerykańska poradzi sobie z kolejnym kryzysem, trzymam za nich mocno kciuki, żeby wkrótce móc ponownie odwiedzić mój drugi dom.
Myślę też, że, kiedy ten trudny czas już się skończy, lecąc do Chicago LOT-em za relatywnie niewielkie pieniądze, warto, żebyście skoczyli kilkadziesiąt mil na północ, do Milwaukee. Nazwa miasta pochodzi z języka Indian – Algonkinów, którzy oryginalnie zamieszkiwali te ziemie, a oznacza „dobre miejsce nad wodami” i miejmy nadzieję, że wkrótce takim będzie. Wybierzcie się do Wisconsin właśnie dlatego, że nie zobaczycie tam Ameryki z reklam i seriali. Zobaczycie tam prawdziwą Amerykę, mój drugi dom, za który tak bardzo trzymam kciuki.